Te ostatnie dni były dla mnie, pewnie jak dla wielu z nas, inne, wyjątkowe, nieprzewidywalne, burzące rzeczywistość, ale również rujnujące w jakimś sensie psychikę. Nasycone empatią, żalem, zdziwieniem, niedowierzaniem, buntem. Można by powiedzieć, że swoistym tyglem emocji. Dla każdego z nas innym. Nasze konstrukcje psychiczne są tak indywidualną sprawą, że nie sposób przeżywać je jednakowo.
Ten tydzień jest również tygodniem pożegnań. Będzie inny i zagości na stałe w mojej pamięci.
Ja dzisiaj swoją uwagę, wielki szacunek i refleksję chciałbym skupić na Pani Małgorzacie Szmajdzińskiej. Małżonce Jerzego Szmajdzińskiego, Wicemarszałka Sejmu, z którym miałam przyjemność i zaszczyt współpracować jako sekretarz sejmu.
Kilka dni po katastrofie Pani Małgorzata była gościem jednej ze stacji telewizyjnej i mówiła o swoim mężu. Słuchałam Jej jak zaczarowana. Ciepło Jej słów o mężu otulało, uspokajało, koiło. Po raz pierwszy w życiu byłam świadkiem, jak pięknie można przeżywać żałobę. Żal po stracie najukochańszej osoby nie musi być wyłącznie płaczem. Żal może być, a właściwie powinien być ciepłą miłością, wspomnieniem i zapamiętaniem zmarłego całym sobą. Pani Małgorzata właśnie całą sobą, bo zarówno słowami, gestami, czarującym uśmiechem i niezwykłym ciepłem wspominała męża.
To niezwykła dla mnie kobieta. Piękna zewnętrznie, ale przede wszystkim piękna wewnętrznie. Pan Jerzy był szczęściarzem!
P.S Tu i ówdzie w mediach próbowano dezawuować sposób przeżywania żałoby przez Panią Małgorzatę. Nie ma takich słów, które byłyby w stanie to ocenić.







